niedziela, 14 kwietnia 2024

Biały miś czyha w pułapce

Całą Polskę obiegła już historia "białego misia" z Zakopanego, który nachalnie domagał się pieniędzy za filmowanie ulicy, po której grasował wraz z innymi pajacami, przebranymi za bajkowe postacie. Mało tego, wypłynęły też inne historie, w których nieopierzone nastolatki żaliły się, że zostały wręcz osaczone i niemal siłą zmuszone do zapłacenia tego swoistego haraczu. Po aferze, gdy filmik zobaczyły setki tysięcy ludzi, zakopiańska straż miejska pochwaliła się, że nałożyła na misia mandat. Od tamtej pory nakłada go podobno codziennie, miś codziennie płaci gotówką, bo oficjalnie jest bezdomny i mandatów kredytowych przyjmować nie może. Płacić ma z czego, bo został się kolejną atrakcją turystyczną Zakopanego, chwilowo większą nawet od oryginalnego białego misia, który nikogo nie zaczepia i daje się fotografować za co łaska. Teraz ludzie chcą się sfotografować nie tyle z białym misiem z Zakopanego, co z chytrym ale za to sławnym cwaniaczkiem, wymuszającym haracz na kobietach i dzieciach.

Nie ma się co dziwić, ostatnio coraz częściej bywa, że filmik, który staje się viralem, potrafi uratować nie tylko upadającą cukiernię serwującą rurki ze śmietaną, co wręcz rozsławić turystycznie te czy inne miasteczko. Potrafi też wynieść człowieka od zera do bohatera, i odwrotnie. Potęga internetu, proszę Państwa.

Wracając do Zakopanego i chytrego misia: w tym, że jacyś spryciarze chcą sobie zarobić na kieliszek chleba, nie ma oczywiście nic złego. To, że robią to bez żadnej rejestracji działalności, paragonów i zupełnie "na lewo", jest kwestią ich sprytu i nieudolności lokalnego urzędu skarbowego. Jednak to, że wymuszają haracz na turystkach i dzieciach, świadczy o nieudolności nie tylko tamtejszej straży miejskiej, która uczyniła sobie z białego misia źródło przychodów z mandatów, podnosząc tym samym własne statystyki skuteczności w zwalczaniu tego czy innego nielegalnego procederu, ale i całych władz Zakopanego. Naprawdę tak trudno przegonić z Krupówek, głównej ulicy naszej zimowej stolicy Polski, tego czy innego jegomościa, który z zastraszania małolatów uczynił sobie sposób na biznes? Facet na środku drogi wymusza opłaty, a władze miejskie udają, że nic się nie dzieje. A to, że małolaty wracają z wycieczki do Zakopanego lżejsze o parędziesiąt złotych, które skasował biały miś, to przecież śmiechu warte, prawda? Ważne że pieniądze zostaną w miasteczku, bo misio z kumplami i tak zaraz je przeznaczy na kolejne mandaty i napoje wyskokowe. Kasa musi krążyć a pieniądz, jak wiadomo, nie śmierdzi.

Biały miś w Zakopanem to modelowy wręcz "tourist trap", pułapki na turystów, znana na całym świecie i występująca w setkach odmian. Sam do takiej wpadłem dwa razy, w Rzymie i w Paryżu, w obydwu przypadkach były to restauracje, gdy głód przyćmił mi jasność myślenia. W tym pierwszym, była to restauracja przy głównym turystycznym szlaku. Zgłodnieliśmy, więc daliśmy się namówić na nawoływanie kelnerów "pasta, pizza". Restauracja, jak i inne przy tej drodze, była nastawiona na jednorazowych klientów, więc serwowała podłe jedzenie za niemałe pieniądze. Tak swoją drogą, nigdzie tak źle nie zjadłem, jak wtedy w Rzymie, ale równocześnie nigdzie tak dobrze nie zjadłem, jak również w Rzymie, gdy nauczeni doświadczeniem w poszukiwaniu dobrego jadła, zboczyliśmy z turystycznych szlaków, trafiając tam, gdzie jedzą miejscowi. Za śmieszne pieniądze dostąpiliśmy kulinarnego raju. Można? Można. Drugi raz to była restauracja, w paryskim Montmartre. Tam to już się cuda działy: co innego zamawialiśmy, co innego dostaliśmy, ceny w menu nie zgadzały się z tymi na rachunku, generalnie - granda na całego. Ale, o dziwo, było bardzo smacznie. Wychodzi na to, że w oszukiwaniu Francuzi są bardziej uczciwi od Włochów, bo dadzą lepiej zjeść. Przynajmniej tyle z tego zysku, co w pysku.

Czy w Irlandii również istnieją "tourist trap"? Oczywiście. Złośliwi twierdzą, że cały ten kraj jest taką pułapką, ale nie przesadzajmy, jak mówią ogrodnicy. Tym bardziej że w samej Republice Irlandii jeszcze nie jest najgorzej, a na pewno lepiej, niż w Irlandii Północnej. Tutaj problemem jest nie tyle wyciąganie pieniędzy od turystów za usługi i produkty niewarte swojej ceny, co turystyczny marketing, osiągający czasami granicę absurdu. Powoduje to stratę nawet nie tyle pieniędzy, co czasu, chociaż jak wiadomo czas to też pieniądz, szczególnie gdy nie ma się go w nadmiarze.

Przykładów można mnożyć, ale weźmy pierwszy z brzegu: megalityczne dolmeny, będące miejscem dawnych pochówków, z których m.in. słynie Zielona Wyspa. Z reguły fotografuje się je od dołu, przez co sprawiają wrażenie znacznie większych, niż są w rzeczywistości. Pamiętam moje rozczarowanie, gdy niemal dwadzieścia lat temu przejechałem kawał Irlandii, żeby zobaczyć najsłynniejszy z nich, tj. Poulnabrone. Na zdjęciach w przewodniku wyglądał na ogromny, a w opisach głowili się, w jaki sposób umieszczono na nim nakrywający go kamień? Kiedy zobaczyłem go na żywo, od razu zrozumiałem jak: podeszło czterech facetów, nawet niekoniecznie bardzo silnych, podniosło i ułożyło, ot co, bo sam dolmen tak naprawdę jest niewielkich rozmiarów. To samo dotyczy wielu innych rzeczy, od ruin zamków po ślady dinozaurów na Valentia Island. Co nie znaczy, że Irlandia nie ma niczego do zaoferowania dla turystów, wprost przeciwnie, to fantastyczny i malowniczy kraj, ale ma też swoje "tourist trap", i warto o tym pamiętać.

Jak sobie radzić z tymi pułapkami na turystów? Z chytrym misiem z Zakopanego sprawa wydaje się prosta. Skoro skarbówka potrafi zamknąć pod błahymi zarzutami nawet sporą firmę, to nie wierzę że nie poradzi sobie z jednym białym misiem. Brak zgłoszonej działalności gospodarczej, brak kasy fiskalnej, zajęcie pasa drogowego, itd., itp. Za to można nałożyć naprawdę spore grzywny, przy których mandaty ze straży miejskiej, to jakieś drobne. Same mandaty też można wystawiać co kwadrans. Swoją drogą, to niepojęte że w Polsce, jeżeli już chce się zarabiać łamiąc prawo, mniejsze konsekwencje ponosi ten, kto od początku robi wszystko "na czarno", niż ten, kto tylko spóźnił się z płaceniem danin państwowych.

Co do pozostałych zastawianych "tourist trap", to nie pozostaje nic innego, jak edukacja. Najłatwiejsza i najszybsza jest ta przez internet: teraz niemal każdy z mniej lub bardziej znanych podróżników, ma swój kanał na YouTube. Na grupach i forach dyskusyjnych tysiące ludzi również dzieli się swoimi doświadczeniami, z podróży tam i ówdzie. Wiedzy jest obecnie mnóstwo, nie trzeba już polegać na papierowych przewodnikach, często pisanych przez osoby które nigdy w życiu w danym kraju nie były.

Gdyby jednak komuś się nie chciało poświęcić choćby kilku godzin na dokształcenie się przed podróżą, szczególnie tą do bardziej egzotycznych miejsc niż Krupówki w Zakopanem, to warto pamiętać przynajmniej o jednej, generalnej zasadzie, którą na swój nieudolny sposób, próbował przekazywać biały miś: w życiu nie ma nic za darmo, i za wszystko przyjdzie i tak zapłacić. Darmowy ser jest tylko w pułapce na myszy, dlatego trzeba być bardzo wyczulonym, gdy ktoś oferuje nam coś za bardzo niską cenę, lub wręcz bezpłatnie. Jak to mówią, jeżeli ktoś zaprasza Cię na darmowy obiad, to może się okazać, że to Ty będziesz tym obiadem. 

Samych udanych wojaży Państwu życzę!

sobota, 13 kwietnia 2024

Po 18 latach zrezygnowałem z internetu

Przez ostatnie 18 lat miałem domowy internet w jednej firmie. No może nie w jednej, bo najpierw był to Chorus, później UPC a teraz Virgin Media, niemniej nazwy się zmieniały, ja - trwałem. Do wczoraj.

Umowę z Chorusem podpisałem w 2006 roku, można o tym przeczytać tutaj: LINK. Ha, jeszcze jedna z korzyści prowadzenia bloga, ma się odnotowane takie rzeczy ;-) Przez te 18 lat było tak, jak się umówiliśmy: ja płaciłem, oni dostarczali internet. Póki był ten Chorus a później UPC, było ok. Od kiedy nastało Virgin Media, zaczęły się hocki: co roku podnosili ceny. Kiedy przegięli za bardzo, dzwoniło się na ich infolinię z fikcyjnym zamiarem rezygnacji z usług, wtedy natychmiast udzielano bonusu, tak że było najpierw było taniej, chociaż później i tak drożej, i jakoś się to kręciło przez lata. Od kilku już lat nie jestem związany na sztywno umową, okres wypowiedzenia mam 30-dniowy, za to z roku na rok jest coraz drożej. Ostatnie dwa lata i tak większość czasu spędzaliśmy w Polsce, często zaglądając jedynie na kilka dni w miesiącu do Irlandii, albo i to nawet nie, jednak utrzymywało się ten internet, tak jak opłaca się prąd. No bo jak to tak, bez interentu?

Jednak miesiąc temu zakomunikowano nam kolejną podwyżkę. Niby znowu tylko o 4 euro, ale w sumie wychodziło nam już 76 euro miesięcznie za internet + telefon /na łączu interentowym/, z którego i tak praktycznie nie korzystamy. Sam telefon dodaje do rachunku może z 5 euro, więc jest to rzecz pomijalna. Zerknąłem co oferują nowym klientom? Ano - dwa razy szybszy internet za dwa razy niższą cenę, czyli ledwie 35 euro miesięcznie, przy umowie na rok. Czyli ja, klient który od 18 lat korzysta z ich usług mam płacić o 40 euro więcej miesięcznie, w dodatku za gorszy produkt? Tak, wiem, korporacje, wszyscy tak robią. Ale gdzie logika, gdzie sens?

Przy informacji o podwyżce, standardowo umieszczono regułkę, że można z tego powodu zrezygnować z ich usług. Skoro tak, to skorzystałem, przez formularz na stronie. Przyszło nowe, przedtem, jak wspomniałem, trzeba było dzwonić na wiecznie zajętą infolinię. Minęło 30 dni, i zaczęły dziać się dziwne rzeczy: najpierw, 15 minut po północy w dniu w którym mieli wyłączyć internet /akurat wgrywałem sobie filmik z pobytu w Polsce/, wyłączyli mi na chwilę modem. Po chwili włączyli, ale prędkość internetu spadła drastycznie. I tak się działo przez kolejny dzień. W końcu - znowu wyłączyli, tym razem już na dobre.

Komórkę mam w vodafonie, na kartę, ale w ofercie takiej, że za doładowanie 30 euro miesięcznie mam m.in. nielimitowany internet. Ustawiłem na niej hotspot, podłączyłem telewizor na którym z reguły oglądam YouTube no i laptopa, i wszystko gra. Oczywiście, to tymczasowe rozwiązanie, dobre dla mnie. Kiedy będziemy tutaj wszyscy, stały internet musi być. I tutaj też jest kilka opcji: mogę ja /lub Agnieszka/ zostać "nowym" klientem Virgin Media, za 35 euro miesięcznie. Mogę zmienić firmę. Mogę nawet zaeksperymentować z modemem na kartę, chociaż to raczej ostateczność.

Zobaczymy. Tak czy owak, po 18 latach skończyła się dla mnie pewna epoka ;-)

piątek, 12 kwietnia 2024

Wizyta w CUH

Wczoraj z samego rana wybrałem się na kontrolną wizytę lekarską do Cork University Hospital, czyli szpitalu w którym leczyłem się rok temu przez dwa tygodnie, wskutek mojego "incydentu sercowego". Oczywiście wizyta była zaplanowana już kilka miesięcy temu. Niewiele brakowało, żebym się na nią spóźnił. Właściwie - to i tak się spóźniłem, dobry kwadrans, ale to Irlandia, tutaj do wszystkiego podchodzi się na luzie. A dlaczego się spóźniłem? Bo planowałem sobie podjechać taksóweczką. Tyle że to była godzina 8 rano, pogoda jak zwykle taka sobie, ludzie jadą do pracy i taksówek po prostu nie było. Ani bolta, ani ubera, ani nawet takich "zwykłych". Nic, zero. Miejska komunikacja jest w takich godzinach również niewydolna, głównie przez ogromne korki. Do tego pozwężano jezdnie, ścieżki rowerowe /z których naprawdę niewiele osób korzysta/ są w obydwu kierunkach, więc jest, jak jest. Nie ma się co kopać z koniem, chyba trzeba będzie sobie ten rower /znowu/ kupić.

Wracając: przebadano mnie, wszystko w porządku, kolejną wizytę wyznaczono za kolejne 8 miesięcy. Na początku miałem te wizyty co miesiąc, ale kiedy bodajże po pół roku zrobiono mi ponownie badanie tzw. "echo serca" i stwierdzono, że już wszystko wróciło do normy, kolejne kontrolne wizyty są jak widać w coraz większych interwałach czasowych. Z ciekawostek: przy badaniu czy nie występują problemy z sercem, pacjent m.in. pokazuje... stopy ;-) Dlaczego tak? Żeby sprawdzić czy nie są opuchnięte, co może być symptomem gromadzenia się wody, z powodu mało wydolnej pracy serca. 

Na razie, odpukać, wszystko jest ze mną ok. ;-) 

środa, 10 kwietnia 2024

75 wizyta w Polsce /10/: płatne toalety na lotnisku

Znowu na kilka dni wracam do Cork. Wiadomo, trzeba podlać kwiatki, odpalić autko, ale przede wszystkim - mam kontrolną wizytę lekarską, związaną z moim "incydentem sercowym" sprzed roku. Napiszę o niej więcej za dwa dni. Tym razem poleciałem z przesiadką w belgijskim Charleroi

Już kiedyś tak lecieliśmy, a dokładnie - prawie 8 lat temu. Tyle że wtedy polecieliśmy do Dublina, a teraz mamy też połączenie do Cork. I w sumie uwinąłem się niemal w 8 godzin, od wyjścia z mieszkania w Krakowie do wejścia do mieszkania w Cork. To chyba mój rekord, przeważnie - zawsze taka podróż zajmuje mi 12 godzin, niezależnie od wyborów środka transportu /czyli albo lot do Dublina i autobus do Cork, albo lot do wybranego lotniska a stamtąd również lot do Cork/.

Z ciekawostek: na lotnisku w Charleroi po raz pierwszy zobaczyłem... płatne toalety ;-) Na razie tylko w tej części terminala dostępnej dla wszystkich. Już po odprawie przechodzimy do drugiej części, gdzie toalety jeszcze nadal są bezpłatne. 

Jeszcze inna ciekawostka: w czasie lotu pierwszy raz w życiu spotkałem się z sytuacją, że stewardessa poprosiła kilku pasażerów o zmianę miejsc, żeby... zapewnić lepszy balans w samolocie. Gdybym nie zobaczył tego na własne oczy, to pewnie bym nie uwierzył. Inna rzecz, że w samolocie była ledwie połowa pasażerów, może nawet mniej. Kiedy już wszyscy weszli na pokład, wiele osób zmieniało swoje miejsca na "lepsze", tj. przy oknie lub przy przejściu, kilka par przesiadło się żeby siedzieć razem /nie każdy chce płacić za wybór miejsca/, itp. Stąd, być może, taka akcja...

/Powyżej: płatna toaleta na lotnisku w Charleroi/

wtorek, 9 kwietnia 2024

75 wizyta w Polsce /9/: "wyborcza" szpatułka

Wybory samorządowe już praktycznie za nami, dlatego, jako ciekawostkę, chciałbym pokazać pewien gadżet, który jeden z kandydatów wsunął do skrzynek pocztowych potencjalnych wyborców /dostała go Mama Agnieszki/. Jest to drewniana kuchenna szpatułka, z wypalonymi danymi kandydata. Kiedy inni ograniczają się tylko do ulotek, taki przedmiot może wzbudzić zainteresowanie. Kandydat nie z mojej bajki,ale pomysł mi się podoba. Niezła sztuka reklamy ;-)

/Powyżej: "wyborcza" szpatułka/

wtorek, 2 kwietnia 2024

poniedziałek, 1 kwietnia 2024

75 wizyta w Polsce /7/: krakowski Emaus 2024

W tym roku wyjątkowo krakowski odpust Emaus miał miejsce przy Błoniach, a to z uwagi na remont ulicy Kościuszki. Po raz pierwszy - jako sprzedawca - wzięła w nim udział również Agnieszka ;-)  Podobnie jak na jarmarku w Niepołomicach, dzieliła stanowisko z Izabellą Agaczewską i tradycyjnie sprzedawała świeczki z wosku pszczelego, nieco rękodzieła o pszczelarskiej tematyce, przygotowanego przez jej koleżanki z Cork i miody z pasieki mojego Taty.

Poniżej - tegoroczny odpust i Agnieszka na swoim stoisku:


niedziela, 31 marca 2024

75 wizyta w Polsce /6/: Wielkanoc 2024

Jak wiadomo, bez Święconki nie ma zbawienia ;-), więc tradycyjnie, jak co roku, wybraliśmy się "poświęcić koszyczek", jak to mawia pewien lewicowy polityk, który wcześniej uznał Belzebuba za jednego z Trzech Króli. Tym razem - w kościele Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, oczywiście w Tomaszowie Lubelskim. Jak zwykle uczestniczyliśmy w nabożeństwach podczas Triduum Paschalnego i wspólnie z Tatą zjedliśmy świąteczne śniadanie. Po śniadaniu - wróciliśmy do Krakowa.

Poniżej - kilka zdjęć:



piątek, 29 marca 2024

75 wizyta w Polsce /5/: z Patryczkiem w pasiece

Na kilka dni pojechaliśmy do Tomaszowa Lubelskiego, mojego Taty. Oczywiście - z obowiązkową wizytą w pasiece, gdzie Patryczek podglądał życie pszczół i jak zwykle mógł do woli posiedzieć na traktorze ;-)

Poniżej - kilka zdjęć: