piątek, 22 grudnia 2006

Sklepy w Cork: Lidl (czyli miejsce magiczne :-)

Sa w Cork pewne magiczne miejsca, ktore Rodakow przyciagaja silniej niz inne. Jednym z tych magicznych miejsc jest... Lidl :-)

Lidl jest niemal kultowym obiektem pieszych, czesto wielokilometrowych pielgrzymek Polakow mieszkajacych w irlandzkim Cork. Jezeli w jakis dzien wolny od pracy zobaczycie naszych Rodakow wyposazonych w plecaki i podazajacych w naboznym skupieniu dobrze sobie znana trasa, to mozecie z duza doza prawdopodobienstwa przyjac, ze celem ich wedrowki jest wlasnie Lidl.

Tutaj niezorientowany Czytelnik moze sie obruszyc i stwierdzic, ze wyciagam zbyt pochopne wnioski. A moze Rodak ten - zapyta Czytelnik - ma dosc tradycyjnych rozrywek sporej czesci Polakow polegajacych na spedzaniu wolnego czasu przed tv z puszka najtanszego piffka w garsci i wlasnie wyruszyl na piesza wedrowka krajoznawcza? Teoretycznie - jest to jak najbardziej mozliwe. W praktyce jednak, takiego wyruszajacego na "szoping" (od ang. "shopping") Rodaka zdradza... pusty plecak - odwrotnie niz tego wyruszajacego na turystyczna wedrowke - ktory dopiero ma byc wypelniony atrakcyjnymi artykulami spozywczymi w jeszcze bardziej atrakcyjnych cenach. A powracajacego? No coz, ceny kusza, a nie wszystko sie zmiesci w plecaku, totez Rodaka powracajacego z "szopingu" mozna rozpoznac po (oprocz obciazonym plecaku) takze dzierzeniu w obu dloniach sporych toreb z charakterystycznym logo "Lidl"-a ;-)

Sam z zalem przyznaje, ze do Lidla zupelnie mi nie po drodze. Mieszkam w centrum, a Lidl jest jednak niemal na skraju miasta.

/Na zdjęciu obok stoje przed cork-owskim Lidlem, jednym z tych magicznych miejsc w Cork, ktore przyciagaja tlumy naszych Rodakow :-) /

No ale, wracajac: jako sie rzeklo, do Lidla mam pare kilometrow, a do dobrze zaopatrzonego Dunnes Storess ledwie 10 minut spaceru, wiec nie przesadzajmy... Niemniej, postanowilem w koncu sam odwiedzic ten uswiecony pielgrzymkami obiekt handlowy, coby naocznie sie przekonac, co tez jest w srodku.

Niestety, nie poszedlem na piechote objuczony plecakiem, tak jak nakazywalaby nasza polsko - emigracyjna tradycja. Z dwoch powodow, po pierwsze: nie mam plecaka, a po drugie: jestem chyba za leniwy...

Po wejsciu do Lidla od razu rzucily mi sie w uszy slowa rzucane gromko przez rozmawiajacych z soba "wypakowywaczy" towaru i "ustawiaczy" ich na polkach. Jezyk wydal mi sie znajomy, jednakze z powodu slow rzucanych z szybkoscia karabinu maszynowego poczatkowo nie moglem rozpoznac - ktory to. Dopiero uslyszane charakterystyczne "kokot" i "buzerant" pozwolily mi okreslic narodowosc tychze lidlowskich pracownikow. To Slowacy :-) Tak, czas spedzony na irlandzkich budowach pozwolil mi m.in. nauczyc sie kląć w kilku jezykach :-) a "kokot" i "buzerant" to czolowe slowackie wulgaryzmy.

Jak sie okazalo, niemal caly personel cork-owskiego Lidla sklada sie ze Slowakow i... Chinczykow. Lidlowska "mieszanka egzotyczna".

No ale, rozpoczalem szoping. I doznalem niemal szoku... Panie i Panowie: niech juz nikt wiecej nie probuje mi wmawiac, ze "zycie w Irlandii jest drogie". Ceny niemal wszystkich artykulow sa nizsze (czasem znacznie) niz np. ceny tych samych artykulow w krakowskim Tesco, gdzie zaopatrywalem sie w Polsce. I nie mam tutaj na mysli wylacznie wyrobow z "najnizszej polki"...

Drozsze byly jedynie, tradycyjnie, wodka i papierosy. Ale pewnie juz niedlugo polskie ceny takze tych artykulow przewyzsza np. te w Irlandii, kraju ktory uchodzi za "drogi". W miejscu pozostana jedynie zarobki...

Oprocz mnie szopingowalo w tym czasie sporo Rodakow. O dziwo: szopingowali niemal w milczeniu, czasami jedynie polglosem wymieniajac uwagi ze swoimi partner(k)ami odnosnie celowosci tego czy innego zakupu. Jakos tak to jest za granica, ze kiedy wiemy ze w najblizszym otoczeniu sa inni Rodacy, to czesto milkniemy, natomiast kiedy jestesmy przekonani, ze nikt nas nie rozumie (co juz praktycznie nigdzie nie jest mozliwe, ale z czego jeszcze czesc osob nie zdaje sobie do konca sprawy) to beztrosko przekraczamy przyslugujacym normalnym ludziom liczbe wydawanych decybeli...

Reasumujac: wycieczka do Lidla byla i ciekawa, i pozyteczna :-) Jednak i tak pozostane chyba wierny moim dotychczasowym handlowym faworytom. W koncu czas - to tez pieniadz, a osobiscie jestem przekonany ze czas spedzony na szopingu, jako szuka dla sztuki, jest jednak czasem bezpowrotnie utraconym...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz